95 proc. kobiet po aborcji odczuwa ulgę Określenie znane jako "syndrom poaborcyjny" zostało po raz pierwszy użyte w 1981 r. przez znanego amerykańskiego przeciwnika aborcji Vince'a Rue. Nazwa szybko zaczęła być stosowana przez członków ruchu "antychoice" na opisanie rzekomego zespołu stresu pourazowego, który miał występować po
Pracowała w klinice aborcyjnej. Kiedy lekarz nakazał jej pozostawienie na śmierć przez wyziębienie dziecka, które przeżyło późną aborcję i urodziło się zdrowe, coś w niej pękło. Marleen Goldstein jest z wykształcenia pielęgniarką. Niegdyś była zdeklarowaną zwolenniczką zabijania nienarodzonych dzieci i dopiero 30 lat po tym, jak zmieniła diametralnie swój pogląd na ten temat, zdecydowała się opowiedzieć, co ją do tego skłoniło. - Mój mąż był rezydentem w szpitalu, a ja właśnie otrzymałam "pracę moich marzeń" w pobliżu szpitala Oakland. Bardzo optowałam za prawem kobiet do aborcji, a teraz czułam, że będę w tym uczestniczyła. Zatrudniłam się jako przełożona pielęgniarek w klinice, w której dokonywano późnych aborcji. Spędziłam około 30 dni na dziennej zmianie zaznajamiając się ze wszystkim. Miałam być świadkiem, a zarazem asystować lekarzowi w procedurach wstrzykiwania substancji chemicznych do płodu, odsysania etc. Na dziennej zmianie w zasadzie nigdy nie widziałam początku skurczów czy procesu kończenia ciąży. Nie czułam się tam dobrze, jednak naprawdę sądziłam, że to z powodu faktu, iż miejsce to jest dla mnie nowe i potrzebuję nabrać doświadczenia - wspominała. Podczas tych aborcji, kobiecie rozszerza się mięśnie przy pomocy swego rodzaju patyków na bazie wodorostów, które umieszczane są w szyjce macicy. Patyki te powoli absorbują płyn i rozszerzają macicę. Może to trwać całą noc, a nawet dłużej. Następnie dziecku wstrzykuje się substancję, która je zabija. Obecnie późnych aborcji dokonuje się w podobny sposób. Goldstein była zupełnie nieczuła na horror aborcyjnych procedur. W zasadzie nie była świadkiem śmierci dziecka ani bólu kobiety przechodzącej przez porodowe skurcze. Dopiero kiedy awansowała, objęła stanowisko, na którym miała zająć się dopiero co wyabortowanymi dziećmi. Pozostali pracownicy kliniki opowiadali jej o tym, w jak analogiczny sposób byli przyzwyczajani do tych najtrudniejszych do zniesienia części ich obowiązków. Także oni zaczynali pracę w ośrodku od wykonywania rzeczy, które były najmniej trudne do zniesienia pod względem emocjonalnym, jak chociażby prowadzenie kartoteki, dyżury na recepcji, mierzenie ciśnienia krwi, by zostać następnie przenoszonym na stanowiska bezpośrednio związane z zabijaniem dzieci: najpierw zajmowali się ciałami zabitych maluchów, by później "awansować" na asystenta lekarza-abortera. Proces ten, stanowiący de facto rodzaj manipulacji, miał niejako znieczulić ich na potworny los, jaki klinika gotowała nienarodzonym. - Pewnego wieczora młoda dziewczyna przeżywała trudne chwile. Byłam tam razem z lekarzem. Wiedziałam, że mimo iż lekarz wpisał w karcie wiek dziecka na 15 tygodni, miało ono w rzeczywistości 30 tygodni. Takie zaniżanie wieku nienarodzonego dziecka przeznaczonego do aborcji nie stanowi w klinikach aborcyjnych żadnego wyjątku i jest powszechne, tyle że personel milczy na ten temat - wyznała, dodając iż koleżanki po fachu mówiły jej, iż w swoich klinikach przeprowadzają aborcje na dzieciach o wiele starszych niż zezwala na to prawo, a w dokumentach szpitalnych fakt ten skrzętnie się ukrywa. W ośrodku aborcyjnym, w którym pracuje jedna z nich, Kathy Sparks, wydano dyspozycję, aby ciała zabitych dzieci spuszczać w toaletach. - Kiedy urodziła to maleństwo (w mojej ocenie w terminie), żyło ono i bardzo płakało. Doktor zwrócił się do mnie: "Umieść je w pokoju i zamknij drzwi. Nie wchodź tam aż do rannej zmiany". Natychmiast wzięłam płaczące niemowlę, owinęłam i położyłam w rzeczonym pomieszczeniu. Natychmiast chwyciłam za telefon i wydzwaniałam po okolicznych szpitalach, wbrew woli lekarzy, z nadzieją, iż może znajdę kogoś, kto je weźmie. Wszystkie pobliskie placówki medyczne odmówiły mi, twierdząc, iż jest to po prostu niewykonalne. Spędziłam wiele godzin, próbując znaleźć kogokolwiek. Po prostu chciałam opuścić to miejsce, jednakże zdawałam sobie sprawę, że nie mogę tak po prostu wyjść i pozostawić pacjentek bez opieki pielęgniarki. Do dnia dzisiejszego słyszę w głowie płacz tego dzieciątka - zakończyła swoją opowieść ze łzami w oczach. Mimo jej desperackich prób szukania ratunku nowo narodzona dziewczynka zmarła. Goldstein rzuciła pracę i diametralnie zmieniła dotychczasowe poglądy. - Chciałabym, aby każdy, kto jest zwolennikiem aborcji, w szczególności zaś tej przeprowadzanej w późnym okresie życia płodu, doświadczył tego, czego ja doświadczyłam. Następnego dnia złożyłam wymówienie w trybie natychmiastowym i znalazłam posadę na oddziale pediatrycznym innego szpitala - mówiła. To traumatyczne doświadczenie wydało jeszcze jeden dobry owoc, kiedy kilka lat później Goldstein poczęła dziecko, u którego lekarze stwierdzili ułomność. - Kilka lat później sama zaszłam w ciążę i w 20 tygodniu poszłam na badania. Lekarze naciskali na mnie, abym natychmiast zakończyła ciążę ze względu na moje zdrowie. Utrzymywali, że dziecko nie będzie normalne i powinnam spróbować zajść w ciążę raz jeszcze. Odmówiłam, przy czym tak w szpitalu, jak i w domu musiałam bezwzględnie leżeć w łóżku. Nie wolno mi też było być samej. Któregoś dnia dostałam bardzo wysokiej gorączki i trafiłam do szpitala. To było przed terminem porodu. Miałam rodzić w listopadzie, a był lipiec, a jednak urodziłam - chłopiec ważył 2 funty i 10 uncji. To było 30 lat temu. Powiedziano mi, że jest dość mały i trudno rokować, czy przeżyje. "Proszę nie oczekiwać zbyt wiele" orzekli lekarze. Przez pewien okres trzymali go w inkubatorze na oddziale intensywnej terapii, a on walczył o życie z całych sił i był zupełnie normalny. Dzisiaj mój syn jest zdrowym młodym człowiekiem z doktoratem, pracującym na pełny etat. Gdyby nie to doświadczenie z przeszłości, nie byłoby go dzisiaj tu ze mną - podsumowała Goldstein. Niewątpliwie walka o narodzoną i pozostawioną na śmierć dziewczynkę wbrew woli pracodawcy wymagała odwagi, podobnie zresztą jak i walka o życie własnego syna i przyznanie się przed światem do błędu, z jakiego w tak traumatyczny sposób została wyrwana. Faktem jest, iż coraz więcej pracowników klinik aborcyjnych porzuca pracę i zmienia poglądy na to, czym jest aborcja. Coraz więcej z nich mówi także otwarcie prawdę o rzeczywistym obliczu tego przemysłu śmierci. To świadectwo szczególnie cenne w obecnej sytuacji, kiedy opętane pseudofeministki wrzeszczą o "prawie kobiety do własnego brzucha", politycy wciskają na siłę tzw. prawa reprodukcyjne do ustawodawstwa różnych krajów, a media kreują nowy wizerunek kobiety, już nie jako żony i matki, ale wyuzdanego, roznegliżowanego wampa, dla którego poczęcie dziecka wydaje się czymś zdecydowanie gorszym niż wyrok śmierci. opr. mg/mg
Jedna nie zrobiła na mnie ani innych rodzicach pozytywnego wrażenia. Nigdy nie wie, czy dziecko jadło, spało, płakało. Dialog z nią sprowadza się do "dzień dobry" i "do widzenia". Polecamy: Nagrał po kryjomu, co się dzieje w żłobku. Dziecko miało na nogach siniaki i zadrapania; Wczoraj, jak co dzień, poszłam po córkę po pracy.
Jedno westchnienie, pojedyncze uderzenie serca – to już wystarczy, by mówić o oznakach życia. I wystarczy, by lekarz stanął przed prokuratorem. Wydawać by się mogło, że prokuratura umorzy śledztwo w głośnej sprawie dziecka, które przyszło na świat w nocy z 6 na 7 marca 2016 r. w warszawskim szpitalu Świętej Rodziny przy ul. Madalińskiego. Nic z tego. Ono będzie trwać. Pewnie długie miesiące. Przypomnijmy: na izbę przyjęć zgłosiła się pacjentka na zabieg aborcji ze względu na ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu. Prawo wymaga podpisania zgody przez dwóch lekarzy – tym razem komisja w poszerzonym, 5-osobowym składzie orzekła, że wyniki badań uprawniają kobietę do poddania się zabiegowi. Po wywołanym porodzie lekarz usłyszał pojedyncze uderzenia serca płodu. To stan agonalny, stan zawieszenia: nie można stwierdzić zgonu dziecka, ale już wiadomo, że je straciliśmy – mówią lekarze. Tony ucichły po 20 minutach. Ktoś ze szpitala powiadomił media. Według Telewizji Republika, która jako pierwsza poinformowała o sprawie, dziecko przez „ponad godzinę płakało i krzyczało” przy biernej postawie lekarzy. Potem zmarło. Wybuchła potworna wrzawa medialna o „zbrodniarzach w białych kitlach”. Dwa dni po zabiegu ks. Ryszard Halwa z Fundacji SOS Obrony Poczętego Życia zawiadomił prokuraturę. Wtórował mu Piotr Liroy Marzec z klubu Kukiz’15. Dochodzenie wszczęto w sprawie nieudzielenia pomocy nowo narodzonemu dziecku, ale też legalności samego zabiegu przerwania ciąży. O tym, co się wtedy w szpitalu faktycznie zdarzyło, wypowiedzieli się właśnie konsultanci krajowi w dziedzinie położnictwa i ginekologii, perinatologii oraz neonatologii. – Opinie wszystkich są zgodne, że postępowanie personelu szpitala było prawidłowe. Nie potwierdziły się informacje przekazywane przez media – mówi rzecznik praw pacjenta Krystyna Barbara Kozłowska, która zwróciła się o ekspertyzy. Swoją kontrolę przeprowadził stołeczny ratusz, właściciel szpitala – również nie stwierdzono nieprawidłowości. – Nie potwierdzono żadnych sensacyjnych informacji. Lekarze dopełnili należytej staranności przy kwalifikacji do terminacji ciąży, a późniejsze postępowanie neonatologów było zgodne z rekomendacjami Polskiego Towarzystwa Neonatologicznego – informuje Katarzyna Łań z Urzędu Miasta. Prokuratura przyjmuje te opinie do wiadomości, ale Michał Dziekański, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, zaznacza: – Te stanowiska nie mają walorów dowodowych w rozumieniu Kodeksu postępowania karnego. Śledczy przesłuchali pacjentkę, jej bliskich i pielęgniarki. Lekarzy do mówienia może zobligować tylko sąd, bo ustawa o dopuszczalności przerywania ciąży i Kodeks etyki lekarskiej mówią jasno: takie sprawy lekarz ma obowiązek zatrzymać w tajemnicy. Prokuratura czeka teraz, aż sąd zdejmie z lekarzy tajemnicę. W środowisku – nie tylko przy Madalińskiego – zastanawiają się, czy teraz każdy zabieg przerwania ciąży będzie oznaczał konfrontację w prokuraturze. W jaki sposób i za jaką cenę mają podejmować decyzje? Lekarz w smudze Kalendarz, na podstawie którego wylicza się wiek ciąży i termin porodu, to zawodne narzędzie. USG to też tzw. grube badanie – daje obraz, ale nie pewność. Zdarza się, że lekarze się mylą i płód jest o kilka dni starszy, niż wskazywałyby na to wyniki badań. A to już przepaść. Po 23. tygodniu ciąży minimalne szanse na życie ma co trzecie dziecko, choć jakość tego życia budzi dyskusje. – Dzieci urodzone w wieku płodowym 23 i 24 tygodnie jesteśmy na ogół w stanie utrzymać przy życiu, ale mają one bardzo wysokie ryzyko ciężkich zaburzeń rozwoju ruchowego, umysłowego i ślepoty – mówi prof. Ewa Helwich, krajowy konsultant ds. neonatologii. Młodsze o kilka dni – giną wszystkie. W Polsce granicą dopuszczalności przerywania ciąży jest granica przeżycia. Jeśli dziecko mogłoby przeżyć poza organizmem matki – abortować nie wolno. Ale ocenić, czy płód już jest zdolny do życia czy jeszcze nie, jest bardzo trudno. Tę granicę lekarze muszą wyznaczać za każdym razem na nowo. Dlatego, jeśli aborcję przeprowadza się w drugiej połowie ciąży, zdarza się, że na świat przychodzi żywe dziecko, choć lekarze wolą mówić: z oznakami życia. Jest wtedy od razu badane przez neonatologa – ten widzi odpowiedź małego organizmu, jest w stanie ocenić rokowanie. Zawsze: bardzo złe. Jednak jeśli lekarz ma jakiekolwiek wątpliwości, zajmuje się dzieckiem tak, jak zająłby się każdym innym urodzonym przedwcześnie. Ale jego postępowania nie regulują żadne rozstrzygające przepisy. Praktyka pokazuje, że lekarz stoi wówczas w smudze cienia. Można posiłkować się Kodeksem etyki lekarskiej, który przypomina, że powołaniem lekarza jest ochrona życia i zdrowia ludzkiego. Ale zauważa też, że w stanach terminalnych lekarz nie ma obowiązku podejmowania i prowadzenia reanimacji lub uporczywej terapii i stosowania środków nadzwyczajnych. To wygodny drogowskaz, ale nie zwalnia z wątpliwości. Wielu lekarzy uważa, że prowadzenie reanimacji to niepotrzebne przedłużanie agonii. Zgadzają się z nimi pielęgniarki, naturalne rzeczniczki pacjentów. To one najdłużej są przy łóżku, znają dzieci i ich cierpienie. Badania pokazują, że im starsza pielęgniarka, tym mocniej popiera prawo do odstąpienia od terapii dzieci przedwcześnie urodzonych. Zgodnie z ustawą o zawodzie lekarza powstrzymanie się od leczenia nie będzie stanowiło przestępstwa w sytuacji medycznej bezskuteczności podejmowanego leczenia. W 2012 r. zespół prof. Magdaleny Rutkowskiej opracował „Rekomendacje postępowania z matką oraz noworodkiem urodzonym na granicy możliwości przeżycia”. Nie naciska się na uporczywą terapię. Lekarze zdani są jednak przede wszystkim na własne wyczucie i wrażliwość. Coraz głośniej mówią, że chcą się na ten temat więcej dowiadywać i dyskutować, przedstawiając argumenty. – Kiedyś na studiach nie było ani filozofii, ani etyki. Co najwyżej filozofia marksistowska. Młodsi koledzy są już lepiej przygotowani, ale nadal dla neonatologów organizujemy specjalne seminaria na temat etyki praktyki medycznej – mówi prof. Ewa Helwich. Na sali operacyjnej nie ma czasu na ćwiczenia etyczne. Dlatego doświadczeni lekarze nie planują takich zabiegów na noce, gdy w szpitalach jest mniejsza obsada. Nie może się zdarzyć, że tak trudną decyzję podejmuje jedna osoba. W dużych szpitalach jest to niemożliwe. W małych, gdzie zamiast neonatologa jest pediatra, on także jest po kursie resuscytacji. Wzywa karetkę. Jeśli lekarz dyżurny ma wątpliwości – przystępuje do działań ratunkowych. To reanimacja wyczekująca. Tyle tylko, by utrzymać przy życiu. Gdy rano zbiera się cały zespół, łatwiej podjąć decyzję. Co więc może dla takiego dziecka zrobić? Po pierwsze, ma mu być ciepło, kładzie się je w inkubatorze z regulowaną temperaturą i wilgotnością. Po drugie, ma mu nie być duszno. To nie zawsze oznacza podłączenie do respiratora. Czasem wystarczy maseczka tlenowa, by niewydolny układ oddechowy radził sobie na najniższym poziomie. By dziecko nie czuło głodu, dostaje podtrzymującą kroplówkę. Ale najważniejsze: jeśli tylko jest to możliwe, dostaje środki przeciwbólowe. – Jeśli decydujemy się podjąć próbę ratowania, to sobie z tym radzimy. U dziecka z 23. tygodnia mogą być trudności z wkłuciem się, ale zwykle je pokonujemy – mówi prof. Ewa Helwich. – Ale wcześniej nie. Nie umiemy dotrzeć do tak drobnych naczyń. Nadal istnieje pewien limit, ta sztywna granica 23. tygodnia, zza której nie da się dziecka zawrócić. Wola matki Czy matka musi być świadkiem agonii dziecka? Przed zabiegiem rozmawia z nią psycholog. Przypomina o istnieniu hospicjów perinatalnych. Matka decyduje, czy woli ukończyć ciążę na tym etapie, czy poczekać do jej końca, poznać i pochować swoje dziecko. Nikt ze specjalistów – i to jest absolutnie złota zasada – nie może powiedzieć, co by zrobił na miejscu pacjentki. Nie ma praktyki, by matka we wniosku o przeprowadzenie zabiegu dopisywała protokół DNR (do not resuscitate): proszę nie ratować. Matka wnioskuje o przerwanie ciąży ze wszystkimi jej konsekwencjami – mówią lekarze. Czy w takiej sytuacji lekarz ma doprowadzić przerwanie ciąży do końca? Wielu lekarzy mówi: tak, bo umawialiśmy się na aborcję. Były jasne wskazania medyczne. Naszym zadaniem było ukończenie ciąży, a nie przyjęcie na świat noworodka. Nie wolno nam oceniać, szanujemy decyzję matki, choć nie musimy się z nią zgadzać. Według Ministerstwa Zdrowia w Polsce dokonuje się około tysiąca legalnych aborcji rocznie. Ale NFZ rozlicza ich ponad 1800. To także dlatego, że kobieta zjawia się w szpitalu w toku poronienia, także sztucznie wywołanego. To łatwiejsze niż przechodzić pełną procedurę w publicznym szpitalu. Jak wygląda opieka nad pacjentką, która musiała czegoś takiego doświadczyć? Nie ma zaskoczenia: procedur brak, wszystko zależy od wyczucia personelu. Jest jeszcze coś. Jeśli do przedwczesnego porodu dochodzi samoistnie, matka dostaje dziecko w ramiona, by w nich spokojnie umarło. W przypadku aborcji jest inaczej. Kobieta wie, że to na jej wniosek doszło do zabiegu, i z reguły odmawia. Lekarze muszą być bardzo delikatni, nie stawiać inkubatora przy jej łóżku. A jednak w sprawie szpitala Świętej Rodziny w Warszawie takiej delikatności zabrakło. Niemy krzyk Podobna sprawa toczyła się w Prokuraturze Okręgowej we Wrocławiu, ale tam po dłuższym czasie prokurator umorzył śledztwo: nie ma w legalnej aborcji znamion przestępstwa. Historię z Madalińskiego szeroko relacjonował portal (choć publicyści nie byli obecni podczas zabiegu): „Ten krzyk malutkiego i bezbronnego człowieka rozległ się donośnie jak huk dzwonu. (…) To małe dziecko wypłakało prawdę o życiu”. – Przecież dziecko na tym etapie rozwoju nie ma wykształconych płuc. Nie jest możliwe, by płakało – kwituje prof. Helwich. Publicyści z Prawego zastanawiali się, dlaczego dziecku nie udzielono pomocy: „Co robili lekarze i pielęgniarki w tym czasie, gdy ono płacząc, umierało? Poszli na kawę? Zamknęli się w swoich pokojach, żeby nie słyszeć krzyku?”. Z kolei ksiądz Halawa atakuje bez pardonu: „Przeraźliwy krzyk tego umierającego w męczarniach dziecka – ofiary zbrodniarzy w białych kitlach ze szpitala Świętej Rodziny (nazwa szpitala musi zostać zmieniona w związku z tą tragedią), którzy nie udzielili nowo narodzonemu żadnej pomocy – wybrzmiewa i dzisiaj”. Niby jak mieliśmy je ratować? – pytają lekarze. Można wtłaczać powietrze do dróg oddechowych. Ale u tak małego dziecka nie pomoże nawet najnowocześniejszy respirator – powietrze po prostu nie przeniknie do krwi. Można próbować operować noworodka z wadą serca – ale kiedy jest donoszony, a nie kiedy waży 500 g. Ktoś, kto mówi o nieudzieleniu pomocy, nie ma pojęcia, o czym mówi. Członkowie Ordo iuris, organizacji działającej na rzecz zaostrzenia ustawy aborcyjnej, mówią: znane są przypadki przeżycia poza organizmem matki, dziecka urodzonego w 21. tygodniu ciąży. Ale i z tym nie zgadza się krajowy konsultant ds. neonatologii. Mówi, że nigdy nie słyszała, że mimo terminacji ciąży zgodnej z ustawą dziecko przeżyło. Historię chłopca z Madalińskiego podsumowuje: – To, jak intensywnie prowadzono jego terapię, jest przerażające. Bo to dziecko nie uniknęło cierpienia. Co robić, by w wyniku aborcji nie dochodziło do żywych urodzeń? W wielu krajach Europy ciężarnym przysługują trzy bezpłatne badania obrazowe, by stwierdzić, czy płód rozwija się prawidłowo. Jeśli ma wady – jest czas, by podjąć decyzję o ewentualnym leczeniu, coraz częściej – jeszcze prenatalnym. Polscy lekarze mają na tym polu zresztą wyjątkowe osiągnięcia. Tymczasem w Polsce refundowane są tylko dwa takie badania – połówkowe, czyli po 20. tygodniu ciąży i jeszcze jedno, tuż przed rozwiązaniem. A to już bardzo późno: trudno wtedy godzić się na terminację. Jeśli kobieta chce badania na początku ciąży – musi za nie zapłacić. W ramach wyjątku na bezpłatne USG mogą liczyć te, które urodziły kiedyś dziecko z wadą, obciążone ryzykiem poważnej choroby, lub starsze, po 35. roku życia. Wiadomo jednak, że większość uszkodzonych płodów noszą zdrowe kobiety, młode. Gdyby badania prenatalne były powszechne i łatwiej dostępne – pewnie nie słyszelibyśmy tak dramatycznych historii. Po prostu nie musiałyby się zdarzać. Teraz w Polsce wydaje się to niemożliwe. Jak to ujmują prawicowe portale: „Łono matki pod rządami ideologii ateistycznego komunizmu i genderyzmu przestało być bezpiecznym miejscem dla poczętego dziecka”. Pod nowymi rządami szpitale przestają być bezpiecznym miejscem i dla dzieci, i dla matek, i dla lekarzy.
Opowiadał o tym przed Kongresem USA dr Anthony Levatino, który w latach 1981-85 dokonał 1200 aborcji, w tym ponad 100 w drugim trymestrze ciąży, nawet gdy płody miały już pół roczku. Ale
Dopiero ostatnio to zrozumiałem. Tematy tabu Kiedy zaczynałem pisać bloga, jedna z pierwszych pozytywnych opinii brzmiała (mniej więcej): „Fajny blog, mocne teksty i to nawet bez wchodzenia na tematy aborcji czy eutanazji.” Pamiętam, że obiecałem sobie wtedy, że nigdy nie będę opowiadał się po stronach w sprawie aborcji. Bo temat jest zwyczajnie zbyt rozległy i zbyt skomplikowany, żeby można było w nim zająć jakieś jednoznaczne stanowisko. Jedyne czemu jestem przeciwny, to skrajni ekstremiści, ale oni w każdym temacie są niebezpieczni. Odcienie szarości Jednak od paru dni nie mogę przestać myśleć o artykule, który przeczytałem. Link. Próbuję i nie mogę. Matka wyznaje w nim, że żałuje, że nie zdecydowała się na aborcję swojego, obecnie pięcioletniego syna. Wyznaje w nim jak wiele bólu i cierpienia doznał już w swoim życiu i jak wiele owego bólu jeszcze go czeka. Mówi o tym jak ciężko jej jest patrzeć na ukochaną osobę, która musi przechodzić przez coś takiego. I odkąd to przeczytałem, nie mogę przestać się zastanawiać, czy gdybym miał pewność, że życie mojego dziecka będzie nieprzerwanym pasmem bólu i cierpienia, to czy też takie myśli chodziłyby mi po głowie. Czy pojawiłby się w moim życiu moment, w którym żałowałbym narodzin mojego dziecka? Moment, w którym jego cierpienie byłoby tak wielkie, że marzyłbym tylko o tym, żeby je przerwać? Za wszelką cenę? Moje uczucia I gdy tak myślałem, usłyszałem graną w tle piosenkę Flipsyde – Happy Birthday. Jest to piosenka „urodzinowa”, skierowana do dziecka, które nigdy się nie narodziło. Ze względu na aborcję właśnie. I jadąc do domu, słuchałem jej jeszcze kilka razy, coraz bardziej utwierdzając się w jednym. Że o ile w przypadku opisanej wcześniej historii kobiety, nie potrafię zająć jednoznacznego stanowiska, o tyle gdybym zdecydował się kiedykolwiek na aborcję z przyczyn innych niż zdrowotne (finansowe, prestiżowe itp.), to nie potrafiłbym spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Wiem, że mówię to z perspektywy ojca, a nie z perspektywy nastolatka, ale naprawdę czuję, że nie poradziłbym sobie z aborcją. Nie spodziewałem się takich uczuć po sobie Jestem człowiekiem, który wierzy w wolność jednostki i prawo do decydowania o sobie, więc moje uczucia tym bardziej mnie zaskoczyły. Wystarczył jeden artykuł i jedna piosenka, żebym zrozumiał, że to jest coś poza moimi możliwościami. Nie wyobrażam sobie życia, które opisuje Flipsyde. Życia, w którym zastanawiałbym się kim mogłoby zostać moje dziecko, gdybym jednak podjął inną decyzję. A już fragment, w którym ojciec pyta swoje nienarodzone dziecko czy jego braciszek, to może tak naprawdę on sam, wywołuje u mnie dreszcze. Gdyby chodziło o mnie, to podejrzewam, że wystarczyłoby mi kilka lat i trzeba by było mnie ubrać w gustowny, biały kaftan. Psychicznie bym nie wytrzymał. Czy potrafilibyście z tym żyć? Ten artykuł, chciałbym skierować przede wszystkim do ludzi młodych, którzy możliwe, że zetkną się w swoim życiu z tematem aborcji. Nie chcę wam przekonywać, że to zło i przeklinać was na siedem piekieł. Bo to jest, niezależnie od tego co mówią niektórzy, wasz wybór. Wasza decyzja. Jedyne o co was proszę, to zastanowienie się, czy potrafilibyście żyć z konsekwencjami tej decyzji. Bo ja, po głębszym zastanowieniu, nie potrafiłbym. PS. Uprzejmie ostrzegam, że ekstremistów będę bezlitośnie kasował. Prawa do zdjęcia należą do Andrew.
Rodzice dziecka, którym Chazan odmówił aborcji: po urodzeniu lekarze bali mi się je pokazać 19 czerwca 2015, 16:15 mówiąc, że chcieliśmy zabić własne dziecko. Wmawia opinii
dr Thomasa Stuttaford, lekarz pracujący w The Times, ma wieloletnie doświadczenie w klinice chorób układu moczowo-płciowego: - Brak zainteresowania seksem po aborcji jest tak częsty, że można wręcz powiedzieć, iż należy się tego spodziewać. Wkrótce Pani libido z pewnością powróci, jednak zarówno Pani, jak i Pani partner będziecie musieli zmierzyć się z tym, że nawet w dzisiejszych czasach poddanie się aborcji jest poważnym życiowym wydarzeniem. Możliwe, choć wcale nie nieuniknione, że zmiany, które poczyni to w sposobie, w jaki patrzycie na Waszą wspólną przyszłość, mogą w sposób ostateczny rozbić ten związek. Jeśli do tego dojdzie, żadne z Was nie powinno obarczać się winą. Lata doświadczenia z pacjentami wzmocniły we mnie przekonanie, które nabyłem we wczesnych latach mojej medycznej działalności, a mianowicie, że nawet najbardziej płomienny związek może nie przetrwać aborcji, choć partnerzy często pozostają dobrymi przyjaciółmi. Często uwikłanych jest w to zbyt wiele emocji, nawet jeśli wzajemne oskarżenia nie są artykułowane. Cień decyzji o usunięciu ciąży i wszelkie związane z nią wątpliwości, jakie gdzieś głęboko w sobie może mieć jedno lub drugie z partnerów sprawiają, że wcześniej czy później odczuwa się pokusę, by zacząć od nowa, tak jakby się nic nie stało, z czystym kontem. Nie mówi nam Pani, ile ma Pani lat, jak długo jest Pani ze swoim partnerem i jak długo była Pani w ciąży, zanim dokonano aborcji. Wszystkie te czynniki mają duże znaczenie. Jeśli chodzi o Pani równowagę hormonalną, aborcja nie jest żadnym szczególnie ryzykownym sposobem zakończenia ciąży. Choć mówi się, że zmiany hormonalne mają stosunkowo mało istotny wpływ na psychikę kobiety po aborcji czy porodzie, oczywistym wydaje się, że mają one pewne znaczenie dla samopoczucia kobiety po tych wydarzeniach i że wymaga czasu odzyskanie pociągu seksualnego oraz jego pełnej intensywności. Ważne jest, jak szybko kobieta poczuje się znów seksowna. Zależy to od wielu psychologicznych procesów, które są po prostu konieczne, zanim kobieta będzie w stanie znowu myśleć o swoich narządach płciowych jako o potencjalnym źródle przyjemności, a nie jak o przedmiocie zainteresowania obcej grupy medyków. Przeprowadzona około 15 lat temu wśród Amerykanów duża ankieta dotycząca psychologicznych skutków aborcji u kobiet okazała się bardzo odkrywcza. Wykazała, że choć niemal wszystkie poddane badaniu kobiety odczuwały żal i poczucie winy, to w 90 procentach wypadków ostre uczucie wątpliwości, wyrzutów sumienia, niepokoju i depresji przemijało w ciągu miesiąca. W przypadkach, gdy objawy psychologiczne utrzymywały się dłużej, badacze odkryli, że główną przyczyną żalu była presja zakończenia ciąży, którą na kobietę wywierała jej rodzina lub partner. Według mnie, amerykańscy badacze zbyt śmiało przyjęli, że kobiety są w stanie pozbyć się poczucia winy i poradzą sobie z poczuciem straty - reakcją żalu - zaledwie w ciągu miesiąca. Jeśli Pani problemy będą się utrzymywać, powinna się pani głosić do swojego lekarza pierwszego kontaktu, porozmawiać z nim/nią o swoich objawach i wspólnie podjąć decyzję, czy konsultacja z doradcą przyniesie Pani korzyści oraz czy nie istnieje potrzeba specyficznego leczenia depresji. Depresja poporodowa czy podobne stany psychiatryczne mogą być wywołane przez aborcję tak samo, jak przez samoistne poronienie czy poród o czasie. Suzi Godson, autorka książek Sex Book i The Body Bible: - Posiadanie "prawa do wyboru" nie gwarantuje, że dokonany wybór okaże się właściwy albo że kobieta nie będzie później żałować obrotu spraw, który wydawał się być jedyną sensowną opcją. Kobiety fizycznie i umysłowo są zaprogramowane, by mocno reagować na doświadczenie, jakim jest ciąża i perspektywa aborcji zmusza je do wyboru między logiką a instynktem, tak więc decyzja nigdy nie jest łatwa. Po wszystkim niektóre z nich czują taką ulgę, że nigdy więcej nie rozmyślają nad słusznością przeprowadzonego zabiegu. Inne, tak jak Pani, czują się potwornie winne i nie mogą sobie z tym poradzić. Kobiety, które przeszły aborcję, często nie chcą rozmawiać o tym zdarzeniu. Nie chcą być oceniane i nie chcą się przyznać do negatywnych psychologicznych konsekwencji, by nie dawać pożywki antyaborcyjnym aktywistom. Ostatnio ruch antyaborcyjny zaczął promować poglądy o istnieniu stresowego zespołu proaborcyjnego - pseudonaukowego stanu, który obejmuje szeroki zakres problemów emocjonalnych, w tym dysfunkcji seksualnych. Ruch optujący za możliwością wyboru postrzega to jako cyniczne próby wykorzystania kobiecej podatności na tego rodzaju sugestie. Kilka badań jednak, w tym studium opublikowane w czasopiśmie The Journal of Child Psychology and Psychiatry, utrzymuje, że aborcja u młodych kobiet może wiązać się z problemami psychicznymi. Royal College of Psychiatrists zaleca aktualizację ulotek informacyjnych dotyczących aborcji i umieszczenie tam informacji o ryzyku depresji. Choć w Wielkiej Brytanii aborcja jest dopuszczalna od 40 lat, nadal pozostaje kwestią sporną. W latach 70. spory wokół aborcji były proste i silnie spolaryzowane: aborcja była albo "morderstwem" albo "kobiecym prawem do kontrolowania własnego ciała". Czasy się jednak zmieniły. Dzisiaj postęp technologiczny nadał "płodowi" ludzką twarz. Trójwymiarowe badanie ultrasonograficzne idealnie uformowanych 16-tygodniowych dzieci ssących kciuki sprawia, że trudno jest pozostać emocjonalnie niezaangażowanym. Próg początku życia również ulega zmianie. W 1990 roku Ustawa o Zapłodnieniu i Embriologii obniżyła czas dopuszczalności aborcji z 28. do 24. tygodnia. Wyższy poziom medycyny neonatologicznej doprowadził do obniżenia o kilka dodatkowych tygodni wieku, w którym dziecko jest już zdolne do życia. Dane z badania EPICure sugerują, że 20 procent noworodków, które urodziły się żywe w 24. tygodniu ciąży, rozpoczyna względnie normalne życie. Jeśli te liczby będą się zwiększać, niemożliwe będzie zaakceptowanie tak późnych aborcji. Ironia polega oczywiście na tym, że "wybór" przerwania ciąży jest tym, którego wolałaby nie dokonywać żadna kobieta. Choć w Pani przypadku była to wspólna decyzja, aborcja często zaburza związek. Pary mogą odczuwać podświadomie wzajemną wrogość, a wycofanie się z uprawiania seksu jest oczywistym sposobem manifestacji tego konfliktu. Pani i Pani chłopak musicie wspólnie rozpracować te uczucia. Pomóc może poradnia Relate ( ) i niemal z pewnością mogłaby Pani odnieść korzyści z porady proaborcyjnej. Trzy sesje w British Pregnancy Advisory Service ( ; 08457 304030) kosztują 65 funtów. Powinna Pani także dowiedzieć się więcej o bardziej niezawodnych metodach antykoncepcji. Implant wyeliminuje możliwość wpadki i pomoże odbudować Pani seksualną pewność siebie. Wymazywanie traumy Pani niedawnego doświadczenia może potrwać dłużej. Proszę być dobrą dla siebie samej i Pani partnera i być wdzięczną, że żyje Pani w kraju, gdzie aborcja jest zarówno bezpieczna, jak i legalna.
| ሱтጠйጠ λθсрխбθ | Υቷериզ ድщዷсрሴгу ջ |
|---|
| Թ ծозеቭεմе | Ехаሞαվуկе твид |
| Эճу рաዢевихраπ | Ա ξοбի բюբቯኡеርуվቡ |
| Ջофαφоλ ճа | ተуτኣвсу н |
| Β ощи рс | Азοфуδ ձуфуնоդ |
| Իሌቯγаշиц ո γю | Ωнοφըቭеπ αղурαлυፗαд |
Dane ujawniły, że kraje europejskie przyjęły różne podejścia w odpowiedzi na pandemię, od nałożenia ograniczeń po złagodzenie niektórych wymagań. Nowe ograniczenia obejmowały opóźnienie lub odmowę opieki aborcyjnej kobietom z objawami COVID-19 oraz zmniejszoną dostępność aborcji chirurgicznej.
"Pewnego dnia przyszła do mnie kobieta, która powiedziała, że nie jest gotowa na to, by mieć dziecko, ale nie chce poddawać się aborcji. Zdecydowałem się przyjąć to maleństwo pod swój dach" - wspomina pierwszego wychowanka pan Phuc. W ciągu kilku lat zamieszkało z nim już 100 dzieciaków! Zaczynał od pochówków Mężczyzna wspomina, że wszystko zaczęło się w dniu, kiedy to udał się ze swoją żoną do szpitala. Zauważył tam, że niektóre kobiety wchodzą z brzuchem ciążowym, ale wychodzą bez maleństwa. Wtedy właśnie zdecydował, że będzie przygotowywał dla nich miejsca pochówku. Oszczędności swojego życia przeznaczył na wykupienie ziemi na wzniesieniu Hon Thom w Nha Trang City i pochował tam już około 10 tysięcy nienarodzonych dzieci. Miejsca pochówku płodów Każdy płód, większość z nich została abortowana w 3. miesiącu życia, został obdarzony imieniem, które widniało na maleńkim nagrobku. Mężczyzna wspomina, ze wiele kobiet przychodziło później do miejsca, w którym były pochowane nienarodzone dzieci i płakało nad ich losem. "Wiele z nich zostało zmuszonych do aborcji" - wyjaśnia 60-latek. Foto: thanhniennews Matki nienarodzonych dzieci często przychodziły na wzniesienie Po tym, jak o pomoc w opiece nad jej dzieckiem zwróciła się do mężczyzny jedna z matek, od razu został on "obdarowany" innymi maleństwami, których rodzice także nie chcieli wychowywać. Obecnie w jego domu mieszka około 100 dzieci. Mężczyzna zapewnia, że będzie się troszczył o nie wszystkie "tak długo, jak tylko starczy mu sił". Foto: thanhniennews W domu mężczyzny mieszka około setka dzieci
W bloku na Bielanach balkonie płakało dziecko. Interweniowali strażacy [zdj. ilustracyjne] Źródło: Materiały WP , fot: Adobe Płacz malca rozległ się przed godziną 7 rano.
Śmierć dziecka w drogach rodnych matki, do której dochodzi podczas aborcji przeprowadzonej w zaawansowanej ciąży z powodu jego choroby lub wady rozwojowej jest następstwem jego duszenia się, zaprzestania dopływu utlenionej krwi do dziecka. Towarzyszą jej ogromne cierpienia dziecka. Dziecko cierpi w sposób niewidoczny dla matki, personelu medycznego, cierpienia te nie drażnią niczyich „wrażliwych” oczu – powiedział w rozmowie z Łukaszem Brzezińskim z portalu Radia Maryja prof. Bogdan Chazan, lekarz, specjalista w dziedzinie ginekologii i położnictwa. Łukasz Brzeziński: Panie profesorze, w 2016 roku dokonano niemal 1100 zabiegów przerwania ciąży. Ponad 1000 aborcji dokonano ze względu na przesłanki o możliwym upośledzeniu płodu lub choroby zagrażające jego życiu. Jak pan profesor odniósłby się do tej statystyki? Prof. Bogdan Chazan: Od czasu, kiedy obowiązują te przepisy, każdego roku liczba oficjalnie zarejestrowanych przypadków zabiegów przerwania ciąży wzrasta. Trudno powiedzieć, dlaczego. Większość aborcji wykonywanych jest ze względu na podejrzenie lub rozpoznanie nieprawidłowości rozwojowych lub chorób dziecka. Nie sądzę, żeby tych chorób było coraz więcej. Być może lepiej działa diagnostyka i stąd liczba tych aborcji jest większa. Szpitale chcą zarobić realizując finansowany przez Ministerstwo Zdrowia program tzw. profilaktyki wad rozwojowych, która polega na przeprowadzeniu diagnostyki prenatalnej i usunięciu wady rozwojowej wraz z dzieckiem. Zdarza się, że lekarze wywierają nacisk, by matka dokonała aborcji chorego dziecka. Coraz więcej problemów z przebiegiem wczesnego okresu ciąży rozwiązuje się teraz zabiciem dziecka. Póki co liczba zabiegów aborcji w naszej statystyce ze względu na sytuację, kiedy ciąża zagraża zdrowiu lub życiu matki, lub kiedy jest następstwem czynu zabronionego jest niewielka – kilkadziesiąt rocznie. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że w Hiszpanii, gdzie obowiązuje podobny system prawny dotyczący możliwości przerwania ciąży jak u nas, liczba aborcji jest 30 razy większa – wynosi ponad 30 tysięcy rocznie, a większość z nich dotyczy rozpoznanych lub przewidywanych sytuacji, kiedy ciąża zagraża zdrowiu matki, zwłaszcza psychicznemu. To stanowi dla nas pewne ostrzeżenie, że nawet jeżeli dojdzie do większej obrony życia w Polsce i aborcja eugeniczna staje się niedostępna, to problem nie zniknie. Jeśli pójdziemy – (mam nadzieję, że nie) hiszpańską drogą, to aborcje znowu nam się rozmnożą, tym razem ze względu na tzw. zagrożenie zdrowia psychicznego matki. Zwolennicy zabijania dzieci nienarodzonych w dyskusjach na forach społecznościowych często wstawiają zdjęcia dzieci z różnymi deformacjami, wadami rozwojowymi. Jak często zdarza się, aby takie dzieci przychodziły na świat? Z czego wynikają takie przypadki? – Wady rozwojowe są różnego rodzaju. Na ogół są następstwem czynników genetycznych lub czynników środowiskowych. Często te obydwie grupy przyczyn działają razem, tzn. czynniki środowiskowe nakładają się na genetycznie zdeterminowane mechanizmy. Dlaczego do tego dochodzi w konkretnym przypadku, u konkretnej pacjentki – na ogół nie wiemy. Wiek kobiety odgrywa tutaj istotną rolę, ponieważ zaawansowany wiek kobiet sprzyja tego rodzaju sytuacji. Takie wady rozwojowe, strukturalne, kiedy dzieci rodzą się bez czaszki albo z jednym okiem – to są przypadki podawane dość często przez zwolenników aborcji. One mają uzasadniać dostępność przerwania ciąży ze względu na nieprawidłowości rozwojowe. To się motywuje cierpieniem dziecka, które rodzi się z taką wadą, a także cierpieniem matki, rodziców, którzy widzą, jak to dziecko umiera po urodzeniu. Większość aborcji w Polsce z powodów eugenicznych odbywa się nie ze względu na tego rodzaju sytuacje (rzeczywiście dość drastyczne), ale ze względu na choroby, takie jak zespół Downa czy zespół Turnera, które nie powodują zgonu dziecka po urodzeniu ani śmierci wewnątrzmacicznej. Osoby z zespołem Downa żyją ok. 50 lat, a w tej chwili – nawet ok. 60 lat. Epatowanie tego rodzaju sytuacjami, ciężkimi wadami wrodzonymi jako argumentem na rzecz aborcji eugenicznej jest pewnym chwytem propagandowym na rzecz aborcji. Jeżeli chodzi o cierpienie dziecka – niewątpliwie jest to sytuacja trudna. Mam nadzieję, że dzieci, które rodzą się z takimi ciężkimi wadami, nie cierpią. W tej chwili w oddziałach neonatologicznych przykłada się duże znaczenie do opieki nad dzieckiem, uwzględniające także walkę z bólem. Poza tym mogę sobie wyobrazić, że śmierć dziecka w drogach rodnych matki podczas aborcji jest następstwem duszenia się, zaprzestania dopływu utlenionej krwi do dziecka. Te cierpienia odbywają się w sposób niewidoczny dla nas i nie drażnią „wrażliwych” oczu osób, które mówią o cierpieniach chorych dzieci, które rodzą się, ponieważ aborcji nie przeprowadzono. Argumentują, że aborcja mogłaby je uwolnić od tych cierpień. W szpitalu przy ul. Madalińskiego w Warszawie doszło do aborcji, a dziecko niespodziewanie, po wywołaniu skurczów macicy, urodziło się żywe, płakało, ale wkrótce umarło. Wtedy wszyscy obecni byli świadkami cierpień dziecka, jakie towarzyszą jego śmierci wywołanej przez aborcję. Pan redaktor zapytał mnie o cierpienia dzieci, które umierają w wyniku aborcji, ale musimy wziąć pod uwagę także cierpienia matki, która rodzi dziecko z deformacjami, ponieważ nie wyraziła zgody na aborcję. Matka, które widzi swoje nowonarodzone dziecko z ciężkimi wadami rozwojowymi i zdaje sobie sprawę, że to dziecko niedługo umrze, na pewno cierpi w tej sytuacji. Znam jednak podobne sytuacje ze swojego życia zawodowego. Wydaje się nam, że oglądanie takiego zdeformowanego dziecka jest dla rodziców rzeczą przykrą, tymczasem rodzice, mama potrafi w tej sytuacji zachwycić się jakimś fragmentem ciała dziecka, jego rączką czy nóżką. Dla części matek – myślę, że dużej części – oglądanie dziecka zdeformowanego nie jest tak przykre, jak nam się wydaje,, że uczucia macierzyńskie przeważają. A co z cierpieniami dziecka? Kiedy dziecko w czasie aborcji umiera w samotności w łonie matki, to sytuacja ta łączy się z większym cierpieniem niż umieranie po porodzie, kiedy uczucie bólu jest zniesione przez leki i kiedy to dziecko (miejmy nadzieję, że często) ma przy sobie matkę, czuje dotyk jej ręki, słyszy jej głos, z którym jest zżyty od momentu ciąży. Matka, które zabija własne dziecko nie przestaje być matką, matką zabitego dziecka. Ten fakt jest przyczyną długotrwałego czasem poczucia winy, żalu, ogromnych cierpień trwających do końca życia W dzisiejszych czasach cierpienie nie ma dobrej prasy. Staramy się cierpienie eliminować z naszego życia za wszelką cenę. Cierpienie jest jednak nierozłącznie związane z naszym bytem, z naszym ziemskim pielgrzymowaniem. Boimy się cierpienia. Teraz jest Wieki Tydzień – Pan Jezus, kiedy cierpiał w Ogrójcu, bał się tego, co go czeka, oblewał się krwawym potem, w pewnym momencie poprosił Ojca, żeby (jeżeli może) odrzucił od niego kielich męki, ale jeżeli ma się tak stać, to niech się stanie. Lek przed cierpieniem jest więc czymś ludzkim. Pan Jezus był również człowiekiem i cierpienia się bał, w pewnym momencie cierpienia chciał uniknąć. Cierpienie Odkupiciela ma Krzyżu miało wartość zbawczą. Ojciec Św. Franciszek zachęcał, aby widzieć w każdej cierpiącej twarzyczce abortowanego dziecka twarz cierpiącego Chrystusa. Cierpienie ma pewną pozytywną wartość także i w naszym życiu. Całkowite eliminowanie cierpienia z naszego życia, aby ono było lekkie, łatwe i przyjemne, nie jest możliwe ani potrzebne. Zwolennicy aborcji w trakcie dyskusji nazywają człowieka przed urodzeniem „zlepkiem komórek”, „zygotą”, „płodem”. Jakie przesłanki medyczne świadczą o tym, że mamy do czynienia z człowiekiem już od momentu poczęcia? Tak się mówi po to, aby uzasadnić aborcję, że to nie jest żadne dziecko, tylko „zlepek komórek”. Jeden z profesorów powiedział, że jeżeli nie zobaczy pypcia na nosie tego „dziecka” w zarodkowej fazie rozwoju, to nie uwierzy, że to jest człowiek. Wiemy jednak przecież, widzimy podczas badania ultrasonograficznego z tego, co widać na ekranie, że to dziecko już od wczesnych okresów ciąży wygląda jak człowiek i zachowuje się jak człowiek. Podobno powinno się mówić na takie dziecko „płód”. To podnosi się ostatnio w dyskusjach medialnych. Słowo „płód” jest czasem używane w medycynie, w dyskusjach medycznych. Czy ktoś słyszał, żeby na sali w oddziale patologii ciąży matka będąca w stanie odmiennym informowała lekarza, że „mój płód się rusza”? Przecież tak się nie mówi. Lekarz też nie mówi w czasie badania USG „proszę spojrzeć, to są rączki pani płodu”. W rozmowach w mediach, w tekstach publicystycznych nie używa się słowa „płód”. Jest ono zarezerwowane tylko do dyskusji ściśle medycznych, ale i tam jest też coraz rzadziej używane. Najczęściej w dyskusjach medycznych mówimy też „dziecko”. Natomiast zarodek to bardzo wczesna faza rozwoju dziecka, ale przecież jest to już istota ludzka, człowiek, który ma w sobie – od momentu poczęcia, momentu połączenia się komórki jajowej z plemnikiem – wszystkie cechy człowieka, wszystkie cechy genetyczne. Już wiadomo, jaka będzie płeć, jaki kolor oczu, przypuszczalny czas trwania życia, charakter, zdolności itd. To nie jest tylko projekt człowieka, ale to już jest człowiek w najwcześniejszym etapie życia. Tak jak mamy do czynienia z kłębkiem nici – początek tej nici, nawinięty na kłębek, nie jest w środku kłębka, tylko jest na początku, kiedy się ta nić zaczyna. Nie ma w czasie życia wewnątrzmacicznego dziecka jakiegoś momentu, kiedy możemy powiedzieć, że w tym momencie to już jest rzeczywiście człowiek, takiego jakby „przepoczwarzenia się”, co ma miejsce u owadów. Rozwój dziecka w łonie matki przebiega w sposób systematyczny, ciągły i nie ma takiego momentu, w którym moglibyśmy powiedzieć, że właśnie teraz zaczyna się człowiek. Człowiek – mówi o tym nauka, mówi o tym embriologia, genetyka – jego życie zaczyna się w momencie, w którym dochodzi do powstania początkowo jednokomórkowej zygoty, która potem dzieli się, różnicuje, powstaje zarodek, potem powstaje tzw. płód, ale to są wszystko etapy rozwoju człowieka w łonie matki. Uczestniczki tzw. „Czarnych marszów” często posługują się sloganem „Mój brzuch-moja sprawa”. Czy rzeczywiście mają prawo tak twierdzić? To jest jej brzuch, ale w tym brzuchu jest tam inny człowiek. Jeżeli tam jest chłopczyk, czy to znaczy, że mamy do czynienia z takim cudownym, dziwnym zjawiskiem, kiedy jest jeden człowiek, który ma płeć żeńską i płeć męską jednocześnie? To niemożliwe. To jako żywo jest dwoje ludzi: jeden chłopczyk w środku i dorosła pani, która jest mamą. A więc w tym brzuchu jest już inny człowiek, który ma swoje potrzeby, swoje prawa. Owszem, jest całkowicie zależny do pewnego czasu, do 23 tygodnia, od matki, nie jest zdolny do samodzielnego życia poza organizmem matki, ale to nie znaczy, że nie jest już odrębną istotą. Jest odrębną istotą, ma już swoje prawa. Jeżeli mama nie dba o dobre samopoczucie dziecka w tym okresie, pali papierosy czy chce uśmiercić swoje dziecko z jakiegoś powodu, to obowiązkiem lekarza jest być adwokatem dziecka, występować w jego obronie: czy wobec jego matki czy wobec organów prawa. To nie jest tak, że to jest mój brzuch – to jest moje dziecko, któremu dałam życie i którego w normalnych warunkach kocham od samego początku i chcę jego dobra. Sytuacja, kiedy matka nie chce dobra dziecka, np. pali papierosy w ciąży lub pije alkohol, jest oczywiście naganna, a jeżeli matka chce dziecko zabić, to już jest trudne do wyobrażenia, wręcz barbarzyńskie. W cywilizowanym świecie tego rodzaju sytuacja nie powinna mieć miejsca. Panie profesorze, kolejnym zagadnieniem, o którym chciałbym porozmawiać, jest kwestia badań prenatalnych. Jak często na ich podstawie podejmowana jest decyzja o dokonaniu aborcji? Czy to badanie daje 100-procentową pewność wyniku, że to dziecko będzie chore bądź zdrowe? Badania prenatalne wykonuje się we wczesnym okresie ciąży, teraz w coraz wcześniejszym okresie, aby się przekonać, czy to dziecko jest zdrowe czy nie. Badania prenatalne są w gruncie rzeczy dobrem. Dzięki medycynie wiemy już, jak się dziecko rozwija, jak się zachowuje, czy jest zdrowe czy nie. Dziecko, będąc jeszcze ukryte przed nami, przed naszym wzrokiem w macicy matki, już może być naszym pacjentem. Możemy rozpoznawać niektóre nieprawidłowości, a niektóre choroby nawet leczyć w łonie matki. Diagnostyka prenatalna jest w gruncie rzeczy czymś dobrym, a jej ocena moralna zależy od tego, czy taką diagnostykę podejmuje się w interesie dziecka czy nie. Jeżeli mamy do czynienia z diagnostyką u dziecka, które już biega po świecie, jest rzeczą jasną, że ta diagnostyka jest dokonywana po to, żeby dowiedzieć się, czy dziecko jest zdrowe czy nie i to dziecko leczyć. Ale niestety, w odniesieniu do dziecka nienarodzonego czasem – i to im wcześniej w ciąży tym częściej –tę diagnostykę przeprowadza się po to, aby w przypadku rozpoznania choroby wrodzonej to dziecko zabić. Te sieci zarzuca się najpierw w pierwszym trymestrze, w pierwszej części ciąży, potem w drugiej części ciąży i wtedy wykonuje się wyrok śmierci, jeżeli rozpoznaje się chorobę. Lekarz przyjmuje na siebie nienależną mu rolę sędziego, a czasami kata. W niektórych krajach europejskich, jeżeli takiemu choremu dziecku uda się przez te sieci prześlizgnąć i urodzi się chore, wówczas zabija się je po urodzeniu. Jest to więc jakby dalszy ciąg aborcji, która przechodzi w eutanazję. Tak więc diagnostyka prenatalna: tak, ale tylko dla dobra dziecka. Diagnostyka prenatalna w momencie, kiedy życie ludzkie byłoby lepiej chronione i nie byłoby aborcji eugenicznej, zyska większą wartość. Wówczas odzyska swój właściwy i jedyny cel, którym jest dobro dziecka. Będzie wykonywana po to, ażeby rozpoznać nieprawidłowości i to dziecko leczyć, by przygotować odpowiednie miejsce porodu i przygotować zespół lekarzy, który będzie mógł tym chorym dzieckiem po porodzie się zająć. A więc diagnostyka prenatalna zyska swój właściwy wymiar medyczny i etyczny. Niektóre uczestniczki „czarnych marszów” twierdzą, że nie są za aborcją, lecz chodzi im o pozostawienie kobietom wolności wyboru. Wyborów dokonujemy czasem w życiu, ale najczęściej dotyczą one wartości równorzędnych. Możemy dojechać do celu pociągiem lub autobusem, zjeść zupę pomidorową z ryżem lub z makaronem. Tutaj rzecz dotyczy spraw fundamentalnych, czy uznajemy człowieczeństwo i godność, prawo do życia nienarodzonego jeszcze człowieka czy nie. Dla takich wartości nie ma alternatywy, nad nimi nie przeprowadza się głosowania. Źródło:
3QR5fh. aro38rwoab.pages.dev/168aro38rwoab.pages.dev/346aro38rwoab.pages.dev/184aro38rwoab.pages.dev/12aro38rwoab.pages.dev/373aro38rwoab.pages.dev/173aro38rwoab.pages.dev/107aro38rwoab.pages.dev/159aro38rwoab.pages.dev/95
dziecko po aborcji płakało